Wielu z Was śledziło nasze kolejne kroki w podróży przez 50 stanów. Podróż miała trwać rok, w planach było odwiedzenie każdego stanu, a w naszych głowach miało nieco się poukładać po intensywnym czasie poprzedzającym wyjazd. Czy się udało? Co poszło nie tak, a co zaskoczyło bezproblemowym finałem? Zapraszam do przeczytania.
No więc od początku. W podróży byliśmy dokładnie 159 dni. Choć po tym czasie zakończyliśmy dopiero pierwszy jej etap. Później przyszedł czas w Polsce, gdzie czekaliśmy na zwolnienie mieszkania, w którym mieszkaliśmy przed wyjazdem. A, że ciężko przestawić się do osiadłego trybu życia po takim czasie, to zahaczyliśmy jeszcze o Bieszczady. Ostatecznie życie na walizkach skończyło się wraz z nadejściem listopada. Sterty prania, rozpakowywania pudeł, odnajdywania swoich ukochanych przedmiotów skrzętnie poupychanych w kartonach i wiele innych organizacyjnych spraw, które sprawiły, że niemal miesiąc minął jak jeden dzień,
O powodach dla których wróciliśmy wcześniej może napiszę kiedy indziej, bo tych sporo by się nazbierało, ale przejdźmy to tytułowego końca. Można wierzyć lub nie, ale o tym, że wracamy do Polski dowiedzieliśmy się 7 godzin przed lotem. Dlaczego?
Koniec naszej podróży był stresujący ze względu na wizję sprzedaży samochodu. Kupno przysporzyło nam niemały problem, ale przy pomocy dobrych ludzi na naszej drodze: piękny, ubezpieczony, przestronny, ale przede wszystkim nasz Chevy Traverse towarzyszył nam w podróży. W sprzedaży bardziej niż formalności przerażała nas wizja znalezienia kupca. Dlatego daliśmy sobie na to minimum tydzień. Zjawiliśmy się w Miami i pojechaliśmy do salonu, gdzie go kupiliśmy na wycenę. Godzina 21, w piątek, na obrzeżach Miami – niewiele myśląc, zgodziliśmy się na ofertę kupna. To co, sukces? No nie do końca. O nieco archaicznym systemie bankowym Stanów Zjednoczonych wiedzieliśmy niewiele, ale problemy z transferem kwoty za sprzedany samochód na nasz rachunek okazały się niemal misją na księżyc. Pomimo posiadania wszelkich potrzebnych dokumentów, traciliśmy wiarę, że pieniądze, które teoretycznie mamy w posiadaniu, będą naprawdę nasze. Lot do Polski dopiero za 3 tygodnie, więc musimy coś w tym czasie wymyślić.
A gdy już gorzej być nie mogło i sprawy układały się nie po naszej myśli, przyszedł przełom. Z nastaniem poniedziałku i nowego tygodnia najdziwniejsze przeszkody na naszej drodze ustąpiły, a my w ciągu godziny zamknęliśmy formalności, których przez dwa dni maratonu od okienka do okienka nie mogliśmy dokonać. I choć trudno w to uwierzyć, stojąc w centrum Miami, w słoneczny dzień, już bez zmartwień na głowie, zadzwoniliśmy do naszego przewoźnika z pytaniem:
-Czy jest możliwość przebookowania lotów na jakiś najbliższy termin?
-Tak, dziś o 19.00.
Można zastanawiać się dlaczego nie poszliśmy świętować na plażę i po prostu nie zrobiliśmy sobie małych wakacji po tym pięknym, ale i bardzo męczącym roadtripie. Zamiast tego było ostatnie zdjęcie i transfer na lotnisko. Teraz też się zastanawiam dlaczego tak wtedy potrzebowaliśmy powrotu, ale chcieliśmy tylko wejść do domu i po prostu zapytać jak zawsze:
Mamo, zrobisz nam herbatę?
A radość naszych rodziców, gdy po prostu weszliśmy, jak gdyby nigdy nic do domów, można sobie tylko wyobrazić, Oczywiście, że im nie powiedzieliśmy, że wracamy!
Dodaj komentarz