Myśląc o Londynie w mojej głowie pojawiał się obraz Big Bena i ślubów królewskich. Cóż więcej mogło zaoferować to miasto? W ogóle zwiedzanie miasta, gdy dokoła tyle pięknych kierunków z malowniczymi krajobrazami, jakoś średnio do mnie przemawiało. Z pomocą przyszedł nam zespół organizujący koncert na stadionie Wembley, ponieważ to ostatecznie przeważyło szalę na rzecz wycieczki do Londynu. Dziś, miesiąc po pierwszej wizycie w brytyjskiej stolicy niemal zakupiłam kolejne bilety lotnicze w tym kierunku. Dosyć zaskakująca zmiana zdania. Więc, co tak naprawdę urzekło mnie w tym mieście?
Przystawając na moment na ulicy mijają nas czerwone autobusy, za plecami Underground, przewieszone przez ulicę flagi Wielkiej Brytanii i ten akcent niosący się ze wszech stron. Mówi Ci to coś? Z Londynem podobnie jak z Nowym Jorkiem – mają dla siebie tyle charakterystycznych elementów kultury, że nie da się ich pomylić z żadnym innym miejscem. W obu przypadkach przenosimy się bezpośrednio na plan zdjęciowy, który jest niemal niezmienny w stosunku do największych produkcji filmowych. W NJ przez chwilę czujesz się jak mały Kevin stawiając kolejne kroki przez Central Park, w Londynie kroczysz przez Tower Bridge niczym Bridget Jones. To właśnie stanowi dla mnie magię tych miast – poczucie bycia wewnątrz filmu. Abstrakcyjne, ale równocześnie niesamowite uczucie.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy w najbardziej nieoryginalny sposób, jaki tylko był możliwy. Wybraliśmy się na London Eye. Nie planując tego wcześniej, spontanicznie skierowaliśmy się w kierunku kas biletowych. Pomimo wielkiego zainteresowania turystów, kupno biletu oraz oczekiwanie w kolejce do jednej z kapsuł nie trwało więcej niż 10 minut. Czy było warto? Myślę, że tak. Widok 360 ° pozwala nieco rozeznać się w najbliższej topografii miasta, a klimatyzowane kapsuły z miejscami siedzącymi zapewniają komfort podczas 30 minutowego obrotu koła. Koszt biletu stanowi 36 £ lub 32,50 £ – w przypadku rezerwacji internetowej.
Kolejne kroki skierowaliśmy na Westminster Bridge. W związku z obecnością w swoim otoczeniu wielu atrakcji turystycznych, most jest dość mocno zatłoczony. Jednocześnie służy pieszym, ruchowi samochodowemu oraz stanowi idealny punkt obserwacyjny i fotograficzny na London Eye oraz Big Bena wraz z Pałacem Westminsterskim. Niestety, spełnia również rolę małego bazaru. Co krok można na nim spotkać grupy oferujące wysokie wygrane w grze „Trzy kubki”. Tworzą wokół siebie sztuczny tłum i zachęcają do udziału. Gdy odwróciłam się zaledwie na moment, by sfotografować London Eye, w mgnieniu oka stałam się częścią gry, gdyż panowie rozłożyli ją niemal pod moimi stopami. Nie wspominając o magnesach, misiach, czapkach i wszystkich innych pamiątkach, okraszonych brytyjską flagą, oferowanymi na lub bezpośrednio przy moście.
Big Ben, a właściwie Elizabeth Tower, bo tak oficjalnie nazywa się najsłynniejsza na świecie wieża zegarowa, odmierza czas nad brzegiem Tamizy od 1859 roku. W ostatnich latach przeprowadzono w nim prace remontowe w wyniku czego została całkowicie zakryta rusztowaniami. Pomimo szeregu specjalistów czuwających nad płynną pracą londyńskiej ikony zdarzały się usterki powodujące mniejsze lub większe usterki. W 1949 roku stado ptaków doprowadziło do 40 minutowego opóźnienia, gdy licznie usiadły na wskazówce minutowej zegara. Kolejne i chyba najbardziej znane epizod wydarzył się w 1962 roku, gdy ogromna śnieżyca przetaczającą się przez londyńskie dzielnice opóźniła zegar o 10 minut. Pech chciał, że nastąpiło to dokładnie 31 grudnia, a Londyńczycy zyskali nieco czasu w „starym roku”.
To zaledwie szybki spacer w dniu przyjazdu do miasta. Za to między innymi polubiłam Londyn. Dopisująca pogoda i nieco chęci na pieszą wycieczkę to wystarczające połączenie do odkrywania kolejnych zakamarków tej metropolii. Dlatego Londyn idealnie sprawdzi się na bardzo krótkie i intensywne wypady, gdyż niewielkie odległości poszczególnych zabytkowych obiektów znacznie ułatwiają zorganizowanie szybkiego city breaku. Na szczęście my mieliśmy więcej czasu! A efekty już niebawem.
Dodaj komentarz